sobota, 6 października 2007

Wyzwania cywilizacji XXI wieku.

Pisałem w poprzednich tekstach o wyzwaniach cywilizacji XXI wieku. Jest to zbyt górnolotna wypowiedź. Rzeczywiste problemy zawsze były bardzo skomplikowane i zawsze do ich faktycznego zrozumienia i rozwiązania potrzebne było wykorzystanie najbardziej subtelnych narzędzi ludzkiego umysłu.
Mówiąc zawsze, mam na myśli bardzo konkretne podejście do pojęcia kategorii jakości problemu i stosownych do tego problemu narzędzi pracy umysłowej.
Otóż nie jest ważne, czy z problemem boryka się Leonardo da Vinci, Wojciech Sadurski czy Hotentot, Buszmen, człowiek pierwotny, albo współczesny.
Jest w tym pierwszy ważny mit do natychmiastowego obalenia.

Mit wykształciucha.
Zastanawiałem się jak przekazać to, co mam na myśli. Przypomniała mi się bardzo stara dyskusja pomiędzy abolicjonistami, a zwolennikami niewolnictwa. Dyskutanci uznawali się za ludzi cywilizowanych, bo mieli dyplomy uniwersyteckie i potrafili strzelać z karabinu. Uważali murzynów albo innych „dzikich ludzi” za prymitywnych, bo nie potrafili korzystać z encyklopedii brytyjskiej. Otóż uważam, że jakość problemów rozwiązywanych przez „dzikich ludzi”, żyjących w dżungli nie różni się od jakości zadań rozwiązywanych przez absolwentów bardzo cywilizowanych uczelni europejskich, albo amerykańskich. Zadania te mają podobny stopień złożoności, są równie skomplikowane, potrzebują tak samo subtelnych narzędzi, a błąd w rozwiązaniu obciążony jest równie poważnym ryzykiem. Wiedza, konieczna do przeżycia jest podobnych rozmiarów i wymaga podobnej sprawności w jej stosowaniu. Jedyna różnica polega na tym, że jest to inny zasób wiedzy, a problemy dostarczane są przez inną rzeczywistość.

Proponuję ruszyć trochę wyobraźnią, przypomnieć sobie pracę polskiego antropologa Bronisława Malinowskiego, albo posłuchać reportaży Wojciecha Cejrowskigo. Proszę wyobrazić sobie jak wielka wiedza o mądrości przyrody jest potrzebna do przetrwania w amazońskiej dżungli, jakie bardzo złożone umiejętności i procedury są konieczne do opanowania, jak trudne zadania stawia tamtejsza przyroda każdemu człowiekowi, jakim ogromnym ryzykiem i odpowiedzialnością obciąża każdy błąd w rozwiązywaniu tych zadań.
Wojciech Cejrowski radzi; jeśli Europejczyk albo Amerykanin chce w takich warunkach przeżyć, musi korzystać z pomocy Indianina. Bo najbardziej cywilizowany i wykształcony Europejczyk, albo Amerykanin jest w dżungli „dzikmi człowiekiem”, który nic nie potrafi, bo nic nie rozumie.


Jego konkretna wiedza jest bezużyteczna, wyuczone procedury i zachowania są do kitu i stale grożą śmiercią.


Jest to absolutnie niezbędna lekcja pokory, którą musi przejść każdy człowiek, aby obalić w sobie mit wykształciucha. Mit polegający na przekonaniu, że to co „Ja” wiem i umiem, cała moja wiedza i dyplomy upoważniają mnie do pogardzania innymi ludźmi, ich wiedzą, kulturą, religią i obyczajami.
To przekonanie o oczywistości tej pogardy jest patologią, znaną 0d 6 maja 2007 roku, pod naukową nazwą florenckiej choroby[1] i jest typową przypadłością Bolidu[2].
__________________________________________
Przypisy:
[1] FLORENCKA CHOROBA. Podobnie jak francuska choroba, przy której pojawiają się france. Ale etiologia tej choroby, jest ciekawa. Otóż zaglądając do historii Florencji, dowiesz się, że w 1183 roku Florencja obwołała się KOMUNĄ. Skąd zaraza komunizmu po raz pierwszy zaatakowała Europę?
Skąd przyszła ta zaraza?
Z Florencji!
Nazwa florencka choroba ma więc swoje własne znaczenie. Tam wybuchła pandemia komuny, tam się rozpętało pandemonium, wyniszczające Europę, niczym dżuma. Tam jest żródło zarazy. Ale to jeszcze nie koniec. Tam pisał i nauczał Nicolo Machiavelli, który napisał biblię tow. Geremka, słynną księgę władzy dworskiej "Książę". Był to średniowieczny wykład tego wszystkiego czego później dowiedział się Marks, Engels, Lenin, Stalin, Geremek i Sierakowski. I na tym poprzestali. Szkoła podstępnej, manipulującej absolutnej władzy. To tam jest jej siedlisko. We Florencji. To jest tradycja Uniwersytetów Florenckich. I jeszcze dalej.
Tradycja Florencji jest trwale naznaczona PYCHĄ Medyceuszów, ich pogardą do motłochu, gminu, tak charakterystyczną dla współczesnej inteligencji.
Czy starczy tego apelu?
Wymyśliłem jeszcze coś do przyprawienia całości, otóż florencka choroba ma polegać na głupocie i niedorzeczności posługiwania się anachronicznymi ideologiami do opisu rozsądnej rzeczywistości, zupełnie już innej, bardzo już zmienionej od czasu rozkwitu tej ideologi, kulawej już w dniu poczęcia.
Kto na takie choróbsko choruje?
Ano, arogancki, pełen pychy, zadufany w sobie, niedokształciuch, który zamiast pouczać innych, powinien puknąć się w swój kapuściany łeb i popędzić do najbliższej szkoły powszechnej i zacząć swoją edukację od zera!
A dlaczego?
Bo on niedokształciuchem strasznym jest. I basta.

[2] Bolid = obiekt kosmiczny, który wdzierając się w normalne życie zwykłych ludzi jest niebezpieczny jak nagła śmierć. Przenośnie spontaniczna wspólnota tradycji, myśli i BOlesnej ideologii wykształciuchów z PO i LiD, którym wydaje się, że są właścicielami niewolników, zwanych pogardliwie mohairowymi beretami. Do utworzenia sugestywnego neologizmu PO + LiD = BOLiD zręcznie wykorzystujemy podobieństwo dźwięcznych i bezdźwięcznych spółgłosek B i P.
Bolid jest faktyczną koalicją wspólnoty myśli, ludzi i idei, która łączy Platformę Obywatelską (PO), całą Lewicę i Demokratów (LiD), bez konieczności zawierania żadnych traktatów koalicyjnych . Zwykła w tym środowisku, doskonale znana procedura "Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!

Brak komentarzy: